Nie wszystko musi być wielką eskapadą. Czasem wystarczy weekend w Muszynie, by wyrwać się z codziennej narracji. Miejsce jakby stworzone na lekkie, ale znaczące „rozdziały" wystarczy poskładać je odpowiednio i masz mini-historię do opowiadania przy herbacie z imbirem czy na wieczornym chill circle. Lokalny mikroklimat zachęca nie do selfie, tylko do chwil, które się pamięta tych, które nie krzyczą, ale zostają.
Jeśli trasa nie prowadzi przez tłumy i nie pachnie filtrowaną turystyką, wchodzi do notesu. W Muszynie warto wbić na ścieżki przy dolinie Popradu jest cicho, regulowana dzikość. Niektóre szlaki trwają 2–3 godziny, kończą się przy źródle z wodą jak po medytacji. Podłoże leśne, po deszczu pachnie jak mchem i czystym powietrzem. Wiosną krokusy przy bulwarze dodają wizualnej wisienki, ale trzeba wstrzelić się w tydzień między zimą a pierwszymi spacerowiczami.
Od miejscowych można się dowiedzieć, która trasa jest najbardziej „ludzka", a nie tylko polecana. Mówią, że najlepiej iść śladem starych rzeźb, bo prowadzą przez miejsca, gdzie nawet sezonowi nie docierają. Dobrze wziąć coś na termos zimny kefir z lokalnej mleczarni sprawdza się dziwnie dobrze.
Wieczorami życie przenosi się na miękko: przy fontannie mieszkańcy rozmawiają, gdzie indziej widać ogniska z działek. Trudno o lepszy moment na spacer z rakietami śnieżnymi lub mini-kulig z latarką czołową nie dla fotki, tylko dla przeżycia. Są opcje, które działają po zmroku, nawet w tygodniu, i kosztują mniej niż pizza w Krakowie. Warto przejrzeć okazje nocne niektóre mają limitowaną liczbę miejsc, co działa na plus.
Dla kogoś, kto rzadko robi "coś dla siebie", Muszyna może być bezpiecznym początkiem. Czas wolny tutaj nie oznacza wielkich planów, tylko przestrzeń na luźne próbowanie. Proste warsztaty w domach kultury czy popołudnie przy lodowisku za zakrętem od cerkwi nie wymagają odwagi ani znajomości kogoś z branży. Można podpatrzeć z boku, wtopić się bez ciśnienia.
Znajomi sugerowali jazdę rowerem wzdłuż torów ponoć sztos, jeśli lubisz monotonię z widokiem. Trasy są przystosowane dla niedzielnych jeźdźców, z punktami na krótkie postoje (i tanią herbatą z imbirem). Przy wypożyczalniach czasem są zniżki z lokalnych voucherów, ale trzeba szybciej klikać znika z dnia na dzień.
Dla sceptyków to nie brzmi od razu jak „przygoda", raczej jak opcja nie do stracenia. Bez presji, z możliwością odwrotu. A potem się okazuje, że ciepła woda w sanatorium działa też na spięcia z tygodnia.
Muszyna nie jest droga, jeśli się wie, gdzie nie płacić. Miejskie wydarzenia trafiają się nawet bez biletów a newsletter z urzędu miasta to zaskakująco dobra rzecz. Po piątku można trafić na wieczorny koncert jazzowy z miejscem dla kilku osób przy barze. Bez dreszczy oceny, bez dress code’u. Czasem wystarczy jednorazowy klik, żeby mieć miejsce na liście. Zniżkowe wejściówki są ukryte w zakładkach, nie wołają o uwagę co jest akurat zaletą.
Pod sumkę typu 80 zł można ogarnąć coś, co się pamięta, zamiast rozmyć w scrollowaniu. Ważne, że nie musi przyjść z wielką decyzją czy zmianą stylu życia. Ot, coś jak piwko na schodkach przy rynku, bez presji, ale robi robotę.
Jeśli coś wygląda na ciekawe i nie ma przy tym miliona lajków, warto to przypilnować. W Muszynie część atrakcji działa tylko do września, a miejscowi znają najkrótszą trasę na Jaworzynę, wystarczy zapytać przy bazarku z jabłkami. Pociągiem się najlepiej wraca z nart, ale jeśli nie jeździsz, to też dobrze, wtedy nikt nie pyta o prędkość zjazdu.
Ogrody zmysłów w Muszynie to jedno z tych miejsc, które trzeba przeżyć na własnej skórze. Położone na wzgórzu, oferują widoki na Poprad i ścieżki zaprojektowane do relaksu, a nie do scrollowania. Najlepiej przyjść tu rano, zanim rozgrzeją się tłumy, i zabrać coś do picia — schody potrafią dać w kość.